Wolna Palestyna

23/03/2010

ADL – O co walczy naprawdę?

Filed under: Uncategorized — Wolna Palestyna @ 22:46

ADL ( Anti-Defamation League of B’nai B’rith) znana jest prawdopodobnie prawie wszystkim na świecie. Ta żydowsko – syjonistyczna organizacja, z siedzibą w Nowym Jorku, posiada oddziały w 42 krajach i podaje się za jedną z najważniejszych na świecie organizacji walczących o prawa człowieka, zwalczającą dyskryminację rasową i podziały etniczne. Niewątpliwie program społeczno – polityczny ADL jest odbiciem dążeń znaczącej części społeczności żydowskiej na świecie. I to jest powodem, by postawić sobie pytanie: jaki jest prawdziwy program etniczny ADL?

ADL propaguje integrację rasową, równość i wielokulturowość, jeden z jej sloganów brzmi: „Różnorodność jest naszą największą siłą”. To wyjątkowo silne lobby sponsoruje działalność mającą na celu odrzucenie wszelkich podziałów rasowych, potępiając w szczególności dyskryminację Żydów.
Głównym celem działalności ADL w USA w latach 60′ było wprowadzenie Civil Rights Act w 1964 roku. Ustawa ta przyczyniła się do stworzenia zintegrowanego rasowo społeczeństwa w Stanach Zjednoczonych.
Faktycznie, ADL odrzuca wszelkie formy dominacji rasowej, tzn. wszystkie sytuacje, w których jedna grupa etniczna dominuje nad inną, zwłaszcza, jeśli tą grupą „dominującą” jest „rasa biała”. Jednym słowem, tam gdzie współżyją ze sobą różne grupy etniczne w obrębie jednego społeczeństwa, ADL występuje jako obrońca takiego stanu rzeczy.

Krytycy utrzymują, że ten „program moralny” ADL jest niczym innym jak fasadą ideologiczną, metodą promocji interesów żydowsko – syjonistycznych pod płaszczykiem moralności.
Według tego punktu widzenia publiczna opozycja przeciwko dyskryminacji etnicznej czy rasowej jest używana w interesie żydowsko – syjonistycznego nacjonalizmu kulturalno – etnicznego.
ADL propaguje uniwersalną równość i wymieszanie rasowe dla nie – Żydów przy zachowaniu jednocześnie separatystyczno – ekskluzywistycznej tożsamości dla Żydów.

Judaizm (historycznie) charakteryzował się separacją genetyczną i kulturalną od innych grup ludności. W szczególności stosował podwójne miary moralne: altruizm i współpracę między Żydami a rywalizację z goim.
Dlatego też, z tego punktu widzenia, społeczności żydowskie osiadłe poza Izraelem – gdzie Żydzi są mniejszością – potrzebują narodów tolerujących ich długoterminową politykę nie asymilowania się i grupowej solidarności.
W społeczeństwie zintegrowanym, złożonym z różnych grup etnicznych o różnych interesach i rywalizujących ze sobą, jest bardzo trudno rozwinąć zorganizowany ruch, który przeciwstawiłby się zorganizowanej grupie żydowskiej. Poza tym, w społeczeństwach zintegrowanych poza Izraelem, w których nie – Żydzi mają słabo rozwinięte poczucie tożsamości, jest mniej prawdopodobne, że Żydzi zostaną uznani za element niezdolny do asymilacji i obcy. W konsekwencji, w takich „zintegrowanych” społeczeństwach poza Izraelem, Żydzi mogą tylko zyskiwać władzę i wpływy.

Jak to więc z tym jest? ADL naprawdę zainteresowana jest tworzeniem społeczeństwa wielokulturowego, gdzie wszystkie grupy etniczne współżyją na zasadzie równości? Czy raczej program ten jest w rzeczywistości ideologiczną maską, pod którą ADL promuje program żydowsko – syjonistyczny: dominacja żydowska w Izraelu, gdzie Żydzi są większością, lecz „równość rasowa” i wielokulturowość poza Izraelem, gdzie Żydzi są mniejszością i taki stan rzeczy przynosi im ogromne korzyści?

Na szczęście jest możliwość zweryfikowania tych przeciwstawnych hipotez: społeczeństwo Izraela. W starym numerze New York Timesa ukazał się kontrowersyjny artykuł rozważający zastąpienie syjonistycznego Państwa Izrael, państwa żydowskiego, nowym organizmem dwunarodowym, zintegrowanym etnicznie i świeckim, gdzie Żydzi i Arabowie żyliby razem jako równi sobie pod względem politycznym i socjalnym. ”Nie do pomyślenia jest, że Izrael miałby zostać zastąpiony państwem dwunarodowym, w którym Żydzi i Palestyńczycy żyliby razem w demokratycznej harmonii”- to teza tego artykułu.

Prezes amerykańskiej ADL, Barbara B.Balser, na wspomniany artykuł odpowiedziała „listem do wydawcy”. List ten, jak należy przypuszczać, prezentuje oficjalne stanowisko ADL. Odrzuca pomysł państwa dwunarodowego, zintegrowanego etnicznie i świeckiego, gdzie Żydzi i Arabowie mogliby żyć razem jako równi sobie. Określa takie rozwiązanie jako „działanie anty – izraelskie” dążące do zniszczenia suwerenności żydowskiej na w Ziemi Świętej. ADL jasno opowiada się za zachowaniem suwerenności żydowskiej (czytaj – dominacji żydowskiej nad nie – Żydami).
Takie stanowisko sugeruje, że to, co mówią krytycy ADL, jest prawdą. Jeżeli prawdą byłoby, że podstawowym motywem działalności ADL jest dążenie do równości i wielokulturowości oraz zaprzestanie wszelkiej formy supremacji rasowej czy etnicznej, to można by się spodziewać, że taki program byłby promowany także w Izraelu (gdzie Żydzi są większością) w sposób tak samo entuzjastyczny, jak dzieje się to na całym świecie (gdzie Żydzi są mniejszością).

Lecz tak się nie dzieje. Dlatego trudno uwierzyć, że działacze ADL szczerze wierzą w ideały, które głoszą i które usiłują wprowadzić w życie na całym świecie, podczas gdy w Izraelu są najbardziej zagorzałymi zwolennikami społeczeństwa podzielonego, w którym dyskryminacja jest częścią porządku prawnego i supremacji żydowskiej zagwarantowanej przez prawo.

Edward Rothstein, “Seeking an Alternative to a Jewish State”, New York Times, 22 listopada 2003.
Barbara B. Balser, Letter to the Editor, The New York Times, 25 listopada 2003.

spiritolibero.blog.interia.pl

Faraon został lokajem

Filed under: Uncategorized — Wolna Palestyna @ 16:42

Paweł Michał Bartolik, 22.01.2009

USA i Izrael nie mogłyby pozwolić sobie na ostatni pokaz siły w ich wspólnej wojnie przeciwko narodowi palestyńskiemu, gdyby nie kolaboracja i zdrada zmurszałych reżimów arabskich.

Ulica arabska zapałała gniewem wobec Egiptu być może nawet w równym stopniu, jak wobec Izraela. W całym świecie arabskim doszło pod egipskimi ambasadami do protestów, nieraz przybierających gwałtowny przebieg. W jemeńskim Adenie demonstranci wdarli się do ambasady Egiptu. Z kolei podczas demonstracji w Libanie usłyszeć można było skierowane pod adresem egipskiego prezydenta Hosni Mubaraka okrzyki „kolaborant”.

Nie sposób się temu dziwić – stanowisko Mubaraka jest jawnie proizraelskie.

Mubarak do usług

Gdy 5 stycznia izraelska armia kolonialna zmasakrowała w Gazie kolejnych 100 Palestyńczyków, izraelski dziennik „Haaretz” powoływał się na  stwierdzenie Mubaraka – jakby wyjęte z ust Bushowi – że nie można dopuścić, by Hamas zwyciężył w Strefie Gazy.

Gdy maleńkie i wąskie terytorium Strefy Gazy zostało przez izraelską ofensywę lądową przecięte na pół, reżim Mubaraka konsekwentnie odmawiał otwarcia przejścia granicznego między Strefą Gazy a Egiptem w Rafah. Pozostaje ono zamknięte od momentu zbrojnego przejęcia przez Hamas pełni władzy w Gazie w czerwcu 2007 r.

Za uzasadnienie współudziału Egiptu w blokadzie służy wygasłe porozumienie w sprawie „bezpieczeństwa” – tj. zabezpieczenia izraelskiej dominacji kolonialnej – między Izraelem, Unią Europejską i marionetkową Autonomią Palestyńską. Cóż za gorliwość – Egipt nigdy tego porozumienia nie sygnował! W telewizyjnym wystąpieniu Mubarak oznajmił, że nie ma mowy o otwarciu przejścia w Rafah, jeśli kontroli nad Gazą nie odzyskają siły związane z prezydentem Autonomii Mahmudem Abbasem.

Emmad al-Din Mustafa z Ludowego Komitetu Pomocy Gazie oskarżył reżim w Kairze o zbrodnię przeciwko ludzkości. Inni działacze, zaangażowani w pomoc Strefie Gazy, mówią, że działania Egiptu równoznaczne są z doprowadzeniem jej mieszkańców do zagrożenia śmiercią głodową – podczas gdy w egipskim al-Arisz i innych miastach na Półwyspie Synaj dzięki darczyńcom ze świata arabskiego zgromadzono 50 tysięcy ton żywności, mającej wspomóc mieszkańców oblężonego getta.

Gdy pojawiły się doniesienia o zastosowaniu przez Izrael działających podobnie jak napalm bomb fosforowych i gdy od paru dni medycy palestyńscy donosili, że wobec masy rannych brak im sił i środków do niesienia pomocy, reżim Mubaraka odmówił wpuszczenia na terytorium Gazy lekarzy egipskich, którzy zgłosili się jako wolontariusze. Usłyszeli oni od egipskiego ministra zdrowia, że nie mogą wejść do Gazy, gdyż… „Izrael nie wyraził na to zgody”! Jak sugeruje Robert Fisk (The Independent, 1.01.2009), za podobnymi działaniami stoją również – w ostatniej instancji – dyrektywy Waszyngtonu, bez którego Mubarak nie podejmie decyzji nawet w sprawie granic, nad którymi Egipt sprawuje formalną suwerenność.

Gdy armia izraelska ogłosiła: „Każdego, kto ukrywa w domu terrorystę lub broń, uznajemy za terrorystę”, Mubarak i jego klika zaprzątnięci byli tłumieniem wszelkich przejawów aktywnej solidarności z Palestyńczykami.

Gdy planowo niszczono w bombardowaniach Uniwersytet Islamski w Gazie i kolejne szkoły, i gdy w ataku na trzy administrowane przez ONZ szkoły zmasakrowano 135 cywilów, falset Mubaraka wpisywał się w chór zatroskanych o los „walczącego z terrorystami” Izraela.

Gdy Izrael wpuszcza do Gazy tylko „swoich” pismaków – zaprowadzając blokadę informacyjną gorszą niż ta w „wyzwalanym” Iraku – Mubarak zajęty jest wyrządzaniem świństw własnym dziennikarzom.

Gdy po kolejnych niosących śmierć nalotach propagandyści izraelscy jako jedyni na świecie odnajdywali ciała zabitych „terrorystów”, Mubarak zapominał języka w gębie.

Wielce szanowni goście

Dwa dni przed rozpoczęciem operacji „Płynny Ołów” w Gazie, gościła w Kairze izraelska minister spraw zagranicznych Cipi Liwni, mówiąc o konieczności powstrzymania ostrzału rakietowego Izraela oraz obściskując się z egipskim dyktatorem. „Szykujemy się, by tego dokonać”, stwierdzała bez ogródek.

Szef wywiadu gen. Omar Sulejman podczas rozmów z Liwni jedynie prosił uniżenie, by oszczędzać ludność cywilną – w przeciwnym razie „ekscytacji” może ulec ulica arabska. Egipski minister spraw zagranicznych Ahmad Abul Ghejt – który jednocześnie zapewniał, że Mubarak przestrzegał Liwni przed „reperkusjami w regionie” – za ofensywę izraelską obwinił Hamas, gdyż ten „nie posłuchał” ostrzeżeń.

Jeden z liderów Hamasu, Mohammad Nazzal, mówił o „ogłoszonym w sercu Kairu ataku na Gazę”, z kolei sekretarz generalny Hezbollahu, Hassan Nasrallah oskarżył rząd egipski o „współudział w zbrodni” i wezwał Egipcjan do wszczęcia powstania. Abul Ghejt – jeden z najbardziej ponurych ministrów Mubaraka – odparł mu, że egipskie siły zbrojne są w razie konieczności gotowe „uchronić Egipt przed takimi jak ty ludźmi.”

Już w czerwcu ub.r. prawicowa gazeta izraelska Jedijot Aharonot pisała: „Dopóki granica między Egiptem a Strefą Gazy nie zostanie otwarta dla nieskrępowanego palestyńskiego ruchu, mamy w ręku wszystkie mechanizmy nacisku w sprawie Gilada Szalita”, czyli izraelskiego jeńca wojennego, od niemal tysiąca dni znajdującego się w rękach palestyńskiego ruchu oporu. W tym samym czasie Olmert przymilał się do Mubaraka: „Egipt i Izrael łączy partnerstwo strategiczne, a pańskie śmiałe przywództwo – jak też pańskie nadzwyczajne starania i poświęcenie sprawie pokoju – są wysoce cenione przez społeczność międzynarodową i Izrael.”

Po dziesięciu dniach rzezi w Gazie pojawiła się propozycja zawieszenia broni, wystosowana przez Mubaraka i prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego, na którą biuro premiera Olmerta odpowiedziało „wdzięcznością dla prezydentów Egiptu i Francji za ich starania na rzecz rozwiązania, które położy kres terrorowi z Gazy i szmuglowaniu broni do Strefy.”

8 stycznia Mubarak wystosował oficjalne zaproszenie dla Ehuda Olmerta – który podjął też rozmowy z prezydentem Autonomii Palestyńskiej. Tego samego dnia poinformowano o planach wizyty w Kairze szefa biura dyplomatyczno-wojskowego ministerstwa obrony Izraela, Amosa Gilada, w celu uzgodnienia – pod czujnym okiem USA – porozumienia w sprawie tak zwanego korytarza Filadelfia w Gazie, przy granicy z Egiptem. Ma ono służyć „zapobieżeniu” przerzutowi dóbr podziemnymi tunelami z Egiptu do Strefy Gazy – stanowi on główny, jeśli nie jedyny sposób zaopatrywania się w środki walki przez ruch oporu, jak też ważne źródło zaopatrzenia cywilnej ludności w dobra pierwszej potrzeby.

Szczytem cynizmu była wypowiedź przedstawiciela władz egipskich, który po dwóch tygodniach masakrowania Gazy mówił w kontekście rozmów egipsko-izraelskich o „konieczności przerwania przelewu krwi wśród Palestyńczyków tak szybko, jak to tylko możliwe” – czyli wówczas, gdy Izrael osiągnie swoje cele!

Obecną sytuację dobrze oddają słowa Hamdiego Hassana, działacza Bractwa Muzułmańskiego, największej partii opozycyjnej w Egipcie: „Izrael nie dokonałby takiego uderzenia na Gazę, gdyby nie zielone światło ze strony Egiptu.”

Na garnuszku imperializmu

Dwa dni po rozpoczęciu izraelskiej inwazji w Kairze odbyły się duże demonstracje. Skandowano: „Mubarak, co masz do powiedzenia?” Masowa presja na reżim sprawiła, że władze Egiptu przyzwoliły na ograniczone dostawy humanitarne do Gazy, uznając to za zło konieczne.

„Wystarczy, że otwarte zostanie przejście w Rafah – czy też zerwane zostaną stosunki dyplomatyczne z Izraelem – a zawalą się ekonomiczne fundamenty Egiptu” – stwierdza Fisk. „Egipt bez subwencji okaże się bankrutem.” Kraj ten jest drugim po Izraelu największym odbiorcą pomocy amerykańskiej w regionie. Od 1979 r. Stany Zjednoczone udzielały Egiptowi pomocy wojskowej w wysokości 1,3 mld dolarów rocznie, zaś od 1975 r. do kwietnia 2004 r. pomoc gospodarcza z USA zdążyła wynieść 50 miliardów dolarów.

Należy pamiętać, że Mubarak zależy od psa, którym macha jego własny ogon. 13 stycznia „Rzeczpospolita” umieściła news pod znamiennym tytułem „Czy Bush wypełnia rozkazy Izraela”. Dzień wcześniej Olmert, przemawiając w Aszkelonie, tak wspominał o swym telefonie do Waszyngtonu: „Powiedziałem: dajcie mi do telefonu Busha! Odrzekli, że jest w trakcie wygłaszania przemówienia w Filadelfii. Odpowiedziałem, że nic mnie to nie obchodzi i że chcę z nim mówić. Zszedł z podium i odebrał telefon.” Pytaniem retorycznym jest, jak w podobnych sytuacjach musi uwijać się egipski satrapa.

[…]

Odpowiedź na zdradę

W manifestacjach przeciw polityce kliki Mubaraka wobec Gazy wzięły udział w ostatnich dniach setki tysięcy Egipcjan. Jak czytamy na stronie internetowej Electronic Intifada, domagano się „otwarcia przejścia granicznego w Rafah, natychmiastowego wydalenia izraelskiego ambasadora oraz przerwania dostaw gazu do Izraela.” Pojawiały się nawet żądania uruchomienia dostaw broni dla Hamasu. Cytowany na Electronic Intifada uczestniczący w protestach w Kairze egipski działacz socjalistyczny stwierdził: „Zebraliśmy się tu dziś nie tylko po to, by domagać się zakończenia oblężenia Gazy, lecz również położenia kresu rządom syjonisty Mohammada Hosniego Mubaraka. Wszyscy wiemy, że drogą ku wyzwoleniu Palestyny jest wyzwolenie Egiptu, znajdującego się od 28 lat pod okupacją tego reżimu!” Z kolei we wspomnianym Al-Arisz tysiące demonstrantów wykrzykiwały: „Mubarak, przynosisz nam wstyd!”

Cóż na to reżim? Po początkowych wahaniach sięgnął po to, co lubi najbardziej – po represje. Wielokrotnie już protestujący przeciw izraelskiej okupacji, jak też wojnom imperialistycznym USA, byli brutalnie rozpędzani przez siły policyjno-wojskowe i mierzyli się z państwowymi represjami. Jak pisze Fisk: „To kraj, w którym najpierwszym obowiązkiem policji jest ochrona reżimu, gdzie uczestnicy protestów są bici przez policyjne siły bezpieczeństwa, gdzie tajniacy molestują seksualnie młode kobiety, sprzeciwiające się wszechwiecznemu reżimowi Mubaraka – który, niczym faraon, znajdzie zapewne swego sukcesora w synu, Dżamalu (…).”

3 stycznia podczas jednej z demonstracji solidarności z Gazą pobity do nieprzytomności przez siły bezpieczeństwa został dziennikarz Ali Zalat – bynajmniej nie był jedynym, który mógł poznać na własnej skórze, co w Egipcie znaczy wolność słowa. Z kolei zorganizowana tego samego dnia w Dalangat przez Bractwo Muzułmańskie demonstracja solidarności z Gazą została brutalnie rozbita – ranne zostały jej 32 uczestniczki. Po kolejnych demonstracjach setki ludzi znalazły się w aresztach.

Jednak nie wygląda na to, by falę niezadowolenia z sytuacji wewnętrznej – dopełnioną falą potępienia dla służalczej wobec największych mocarstw polityki Mubaraka – dało się łatwo uciszyć. Starczy wspomnieć o jednym: 11 stycznia odezwali się tkacze z Mahalli. Bezpośrednim powodem były represje, jakie spotkały uczestników przeprowadzonej w październiku ub.r. demonstracji przeciw prywatyzacji ich zakładu – najaktywniejszych uczestników starym zwyczajem przeniesiono do innych zakładów. Około tysiąca robotników przeprowadziło wiec pod lokalem reżimowych związków, grożąc strajkiem w wypadku niespełnienia ich żądań.

Ku światowej intifadzie

Jedno jest wspólne Bushowi, Olmertowi i Mubarakowi: za grosz nie pojmują potęgi historii tworzonej na ulicach. Stosunki „USraela” z reżimem egipskim, krwawo rozprawiającym się ze strajkami, jak też rola Intifady jako potężnego symbolu mobilizującego protesty społeczne w Egipcie – bynajmniej nie tylko w Mahalli – jasno wskazują na jedno: Izrael stanowi niezwykle ważne ogniwo antyrobotniczej, neoliberalnej polityki światowej. Nieprzypadkowo jego bezwarunkowi obrońcy – także w Polsce – wielokrotnie gotowi są z pianą na ustach przypinać etykietki „terrorystów” nie tylko bojownikom palestyńskiego ruchu oporu, lecz i bojowym działaczom związkowym we własnym kraju.

Nieprzypadkowo też krajem, który podczas rzezi w Gazie uznał 6 stycznia izraelskiego ambasadora za persona non grata, jest rewolucyjna Wenezuela Hugo Cháveza. W ślad za nią 14 stycznia poszła, również stająca okoniem imperializmowi – we wrześniu 2008 r. dosłownie o włos uprzedziła Wenezuelę w wydaleniu ambasadora USA – Boliwia Evo Moralesa, która wręcz zerwała z Izraelem stosunki dyplomatyczne. Jej prezydent oficjalnie ogłosił, że zażąda postawienia Ehuda Olmerta przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym jako ludobójcę. Dzień później stosunki dyplomatyczne z Izraelem oficjalnie zerwała również Wenezuela.

Bije po oczach sprzeczność między aktywnym internacjonalizmem lewicowych rządów w demokracjach południowoamerykańskich – najbardziej intensywnych demokracjach współczesnego świata – a zdradą i kolaboracją reżimu egipskiego oraz wielu innych satrapii arabskich. 14 stycznia kuwejcki deputowany islamistyczny Walid al-Tabtabaj zaproponował podczas debaty parlamentarnej odwołanie izraelskiego ambasadora z Kuwejtu oraz… przeniesienie siedziby Ligi Państw Arabskich z Kairu do Caracas. Stwierdził, iż wenezuelski przywódca Hugo Chávez „dowiódł, że jest bardziej arabski od wielu Arabów.” Jak amen w pacierzu!

Źródło

Historia w służbie nacjonalizmu. Jak wymyślono naród żydowski

Filed under: Uncategorized — Wolna Palestyna @ 12:13

IZRAEL JEST RAKIEM

Każdy Izraelczyk żywi niezachwianą pewność, że naród żydowski istnieje niezmiennie od czasów, gdy na górze Synaj otrzymał od Boga Torę[1], a on sam jest jego potomkiem w prostej linii. Panuje przekonanie, że naród izraelski po ucieczce z Egiptu osiadł na „ziemi obiecanej”, gdzie stworzył wspaniałe królestwo Dawida i Salomona, które z czasem podzielone zostało na Judeę i Izrael. Każdy Izraelczyk wie również doskonale, że naród żydowski dwukrotnie doświadczył wygnania: po zburzeniu pierwszej świątyni w VI w. p.n.e. oraz po upadku drugiej świątyni, w 70 r. n.e. Potem nastała trwająca prawie dwa tysiące lat tułaczka, a lud żydowski rozproszył się od Jemenu i Maroka, przez Hiszpanię, Niemcy i Polskę, po najdalsze krańce Rosji. Rozrzuconym po świecie społecznościom żydowskim udało się jednak zachować więzy krwi. Jedność ludu żydowskiego nie została w żaden sposób naruszona. Wreszcie pod koniec XIX w. sytuacja dojrzała na tyle, by żydzi mogli wrócić do odwiecznej ojczyzny. Gdyby nawet nie doszło do nazistowskiego ludobójstwa, miliony żydów w naturalny sposób wróciłyby do Eretz Israel (ziemi Izraela) – czekały na to przecież od dwudziestu wieków. Nietknięta Palestyna natomiast przez dwa tysiące lat czekała, aż jej lud powróci i zamieni ją znów w krainę mlekiem i miodem płynącą. Należała przecież bezspornie do żydów, nie zaś do owej pozbawionej historii mniejszości, która zamieszkała tu jedynie przez przypadek. Słuszne były zatem wojny prowadzone przez zbłąkany lud, który pragnął odzyskać swoją ziemię, zaś zbrojna opozycja lokalnej ludności nie była niczym innym niż działaniem zbrodniczym.

Skąd wzięła się taka interpretacja żydowskiej historii? Obowiązuje ona od drugiej połowy XIX w., gdy rekonstruktorzy przeszłości obdarzeni bujną wyobraźnią, bazując na fragmentarycznej żydowskiej i chrześcijańskiej pamięci religijnej, „odtworzyli” nieprzerwany ciąg pokoleń narodu żydowskiego. Bogata historiografia judaizmu mieści w sobie oczywiście wiele różnych interpretacji. Jednak żadne głębokie polemiki nie zakwestionowały nigdy koncepcji opracowanych pod koniec XIX i na początku XX w. Niemal bez echa przeszły kolejne odkrycia mogące zakłócić ten klarowny obraz linearnej przeszłości. Narodowy imperatyw zmusza do milczenia i nie pozostawia miejsca na fakty, które w jakikolwiek sposób kłóciłyby się z oficjalnie obowiązującą wersją. Specjalne instytucje odpowiedzialne za szerzenie wiedzy na temat żydowskiej przeszłości – wydziały zajmujące się wyłącznie „historią narodu żydowskiego”, odcięte całkowicie od wydziałów historii (dla odróżnienia zwanej w Izraelu „historią ogólną”) – w dużej mierze przyczyniają się do takiego skostnienia. Nawet rozważania prawne wokół kwestii „kto jest żydem” w żaden sposób nie wpłynęły na stanowisko tych historyków, według których żydem jest każdy potomek ludu wygnanego z Palestyny przed dwoma tysiącami lat.

Ci „licencjonowani” badacze pozostali obojętni na dysputy toczone od końca lat 80. przez „nowych historyków”. Większość uczestników tej publicznej dyskusji reprezentowała inne dyscypliny nauki bądź środowiska pozauniwersyteckie. Socjologowie, orientaliści, lingwiści, geografowie, specjaliści nauk politycznych, literaturoznawcy oraz archeolodzy prowadzili rozważania na temat żydowskiej i syjonistycznej przeszłości, wysuwając nowe tezy. Było wśród nich wielu naukowców z zagranicy. „Wydziały historii żydowskiej” nie uczestniczyły w tej debacie, trzymając się twardo ustalonych pojęć i apologetycznej retoryki. Jednym słowem, wersja historii narodowej w ciągu ostatnich 60 lat nie zmieniła się niemal zupełnie i niewielkie są szanse na to, że ewoluuje w najbliższej przyszłości. A przecież ujawniane przez kolejne badania fakty każdego rzetelnego historyka powinny postawić przed szeregiem fundamentalnych pytań.

Czy Biblię można uznać za źródło historyczne? W pierwszej połowie XIX w. prekursorzy nowożytnej historii żydów, tacy jak Marcus Jost czy Leopold Zunz, postrzegali ją całkiem inaczej. W Starym Testamencie widzieli raczej tekst o charakterze teologicznym, który miał spajać żydowskie społeczności religijne po zburzeniu pierwszej świątyni. Dopiero w drugiej połowie XIX w. pojawili się historycy tacy jak Heinrich Graetz, dla których Biblia nabrała charakteru „narodowego”. Opowieści o wędrówce Abrahama do Kanaanu, o wyprowadzeniu z Egiptu i zjednoczonym pod berłem Dawida i Salomona królestwie przekształcili oni w kluczowe elementy prawdziwie narodowej przeszłości. Od tamtej pory syjonistyczni historycy nie przestają przypominać „biblijnych prawd”, które na stałe zagościły w programach edukacji narodowej.

W latach 80. nastąpiło jednak trzęsienie ziemi, które pogrzebało w gruzach izraelskie mity założycielskie. Nowe badania archeologiczne zaprzeczyły, jakoby w XIII w. p.n.e. miało dojść do wielkiego exodusu z Egiptu. Mojżesz nie mógł też wyprowadzić Hebrajczyków z Egiptu i przywieść ich do „ziemi obiecanej” z tej prostej przyczyny, że w owym czasie znajdowała się ona w rękach Egipcjan. Nie ma zresztą nigdzie żadnej wzmianki o buncie niewolników w królestwie faraonów, ani też o podboju krainy Kanaan przez obcych najeźdźców. Nie istnieją również żadne ślady istnienia wspaniałego królestwa Dawida i Salomona. Dokonane w ciągu ostatniej dekady odkrycia wskazują, że istniały dwa niewielkie królestwa: Izrael (większe) oraz Judea. Mieszkańcy Judei nie byli zmuszeni do ucieczki w VI wieku p.n.e., jedynie polityczne i intelektualne elity zostały zesłane na wygnanie do Babilonu. To właśnie spotkanie z kulturą perską przyczyniło się do narodzin żydowskiego monoteizmu.

A czy w 70 r. n.e. rzeczywiście doszło do wygnania? Paradoksalnie, nie powstała żadna praca badawcza na temat tego kluczowego dla historii żydów wydarzenia, które miało dać początek diasporze. Przyczyny są bardzo prozaiczne: Rzymianie nigdy nie wysiedlili żadnego ludu ze wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego. Po zburzeniu drugiej świątyni mieszkańcy Judei, za wyjątkiem jeńców, z których uczyniono niewolników, pozostawali niezmiennie na swojej ziemi. Część z nich w IV w. przyjęła chrześcijaństwo, większość zaś w czasie podboju arabskiego w VII w. przeszła na islam. Fakty te potwierdzało wielu syjonistycznych ideologów. Icchak Ben-Zwi, przyszły prezydent Izraela, czy Dawid Ben Gurion, twórca państwa żydowskiego, pisali o tym do roku 1929, kiedy to wybuchło wielkie powstanie Palestyńczyków. Obydwaj wielokrotnie potwierdzali, że ówcześni mieszkańcy Palestyny są potomkami ludu zamieszkującego Judeę w czasach starożytnych[2].

Skoro jednak nie doszło do wielkiego exodusu z będącej prowincją Rzymu Palestyny, to skąd wzięli się żydzi zamieszkujący – już w czasach starożytnych – w pozostałych krajach basenu Morza Śródziemnego? Pod mitami historiografii narodowej ukrywa się zaskakująca prawda historyczna: otóż judaizm był pierwszą religią prozelicką, działającą prężnie od czasów powstania Machabeuszy w II w. p.n.e. aż po powstanie Bar-Kochby w II stuleciu n.e. Już Hasmoneusze siłą nawrócili Edomitów z południowej Judei oraz Iturejczyków z Galilei, którzy stali się częścią „ludu Izraela”. Judaizm zdobywał wyznawców na całym Bliskim Wschodzie i w basenie Morza Śródziemnego, wykraczając szeroko poza granice żydowsko-hellenistycznego królestwa. Na terytorium dzisiejszego Kurdystanu na przykład powstało w I wieku n.e. żydowskie królestwo Adiabene. Było ono zresztą jednym z wielu królestw poza granicami państwa żydowskiego, które uległy judaizacji. Pisma Józefa Flawiusza nie są jedynym świadectwem żydowskiego prozelityzmu. Obawy przed ekspansją judaizmu znalazły odbicie w pismach wielu autorów łacińskich, takich jak Horacy, Seneka, Juwenal czy Tacyt. Zarówno Miszna, jak i Talmud[3] dopuszczają konwersję, choć wobec rosnącej presji chrześcijaństwa uczeni w pismach zaczęli wyrażać wobec niej pewne zastrzeżenia.

Zwycięstwo religii Jezusa na początku VI w. nie kładzie kresu ekspansji judaizmu, a jedynie spycha żydowski prozelityzm na obrzeża świata kultury chrześcijańskiej. I tak w V w. powstaje na terytorium dzisiejszego Jemenu prężne żydowskie królestwo Himjarytów, których potomkowie, mimo ekspansji islamu na tamtych terenach, zachowali wiarę żydowską po czasy współczesne. Kronikarze arabscy wspominają o istnieniu w VII w. zjudaizowanych plemion berberyjskich. W epoce arabskiej ofensywy, która uderzyła w Afrykę Północną pod koniec VII stulecia, pojawiła się legendarna żydowska królowa Dahia al-Kahina, która próbowała powstrzymać najeźdźców. Wyznający judaizm Berberowie wzięli udział w podboju Półwyspu Iberyjskiego, gdzie przyczynili się do rozkwitu hispanoarabskiej kultury opartej na szczególnej żydowsko-muzułmańskiej symbiozie. Do największej masowej konwersji doszło na terenach leżących między morzami Czarnym i Kaspijskim: miała ona miejsce w VIII w. w potężnym królestwie Chazarów. Ekspansja judaizmu z Kaukazu na północny wschód przyczyniła się do powstania na terytoriach dzisiejszej Ukrainy licznych społeczności żydowskich, które najazd mongolski w XIII stuleciu zepchnął do Europy Wschodniej. Tam wraz z żydami przybyłymi ze słowiańskiego południa Europy stworzyły fundament bogatej kultury jidysz[4].

Przekaz o niejednorodnych korzeniach społeczności żydowskich funkcjonował mniej lub bardziej wyraźnie w syjonistycznej historiografii do lat 60. Później był stopniowo spychany na margines, aby wreszcie całkowicie zniknąć ze społecznej pamięci Izraela. Zdobywcy miasta Dawida w 1967 r. woleli widzieć w sobie bezpośrednich spadkobierców mitycznego królestwa, nie zaś – uchowaj Boże – potomków Berberów czy Chazarów. Przybrali więc pozę narodu wybranego, który po trwającej dwa tysiące lat tułaczce wraca do Jerozolimy, swojej odwiecznej stolicy.

Narzędziem zwolenników tak linearnie pojmowanej przeszłości społeczności żydowskiej jest nie tylko nauka historii – staje się nim również biologia. Od lat 70. prowadzone są w Izraelu kolejne badania „naukowe”, które wszelkimi możliwymi sposobami potwierdzić mają genetyczne podobieństwo między żydami z całego świata. „Poszukiwanie narodowych korzeni” stanowi dziś nieodłączny element biologii molekularnej, a męski chromosom Y stał się nieodłącznym towarzyszem żydowskiej Klio w szaleńczych poszukiwaniach wspólnych dla całego „narodu wybranego” korzeni. Cały problem w tym, że ta koncepcja historyczna wyznacza dziś kierunek polityki tożsamościowej prowadzonej przez państwo Izrael. Stanowi ona podstawę esencjalistycznego i etnocentrycznego rozumienia żydowskości i wprowadza segregację na żydów i nie-żydów – Arabów, rosyjskich imigrantów czy też robotników imigranckich.

60. lat po swoim powstaniu Izrael nadal nie jest republiką, w której miejsce dla siebie znaleźliby wszyscy obywatele. Prawie jedną czwartą z nich stanowią nie-żydzi, a zatem – zgodnie z duchem izraelskiego prawa – Izrael nie jest ich państwem. Mimo to nieodmiennie widzi w sobie państwo żydów z całego świata, nawet jeśli nie są już oni prześladowanymi uchodźcami lecz pełnoprawnymi obywatelami państw, w których żyją. Etnokracja, dla której nie istnieją granice polityczne, prowadzi politykę dyskryminacji części obywateli, przywołując na usprawiedliwienie tej praktyki mit odrodzonego odwiecznego narodu, który powraca na ziemie przodków.

Napisanie nowej, uwolnionej od syjonistycznego pryzmatu historii żydów nie będzie łatwym zadaniem. A przecież wszędzie na świecie żydzi stanowili zawsze społeczności religijne, które tworzyły się najczęściej na drodze konwersji, a co za tym idzie, nie były „narodem” o wspólnych korzeniach, rozproszonym po świecie w czasie trwającej dwadzieścia wieków tułaczki. Jak wiadomo, cała nowożytna historiografia przeżywała etap zachłyśnięcia ideą narodu. Kosztowało to w XIX i połowie XX w. miliony ludzkich istnień. Jednak pod koniec XX stulecia założenia tej historiografii zaczęły chwiać się w posadach. Liczni naukowcy i analitycy brali pod lupę i demontowali wielkie narodowe mity, szczególnie zaś mit o wspólnych korzeniach. Tożsamościowe widma przeszłości ustąpią kiedyś miejsca innym koncepcjom tożsamości. Podobnie jak każda istota składająca się z różnych i ewoluujących jaźni, tak i historia ulega nieustannym przeobrażeniom.

Szlomo Sand – historyk izraelski, profesor Uniwersytetu w Tel Awiwie, autor książki Jak wymyślono naród żydowski, która wywołała dużą debatę w Izraelu, a wkrótce ukaże się we Francji nakładem wydawnictwa Fayard.

tłum. Ewa Cylwik


[1] Tora (od hebrajskiego rdzenia jara – nauczać) stanowi podstawowy dla judaizmu tekst i składa się z pierwszych pięciu ksiąg Biblii zwanych inaczej Pięcioksięgiem: Księgi Rodzaju, Wyjścia, Kapłańskiej, Liczb oraz Księgi Powtórzonego Prawa.

[2] Por. Dawid Ben Gurion i Icchak Ben-Zwi, Eretz Izrael w przeszłości i czasach obecnych, 1918 (w jidysz), Jerozolima 1980 (po hebrajsku) oraz Icchak Ben-Zwi, Nasza ludność w kraju, Warszawa, Komitet Wykonawczy Związku Młodzieży i Żydowski Fundusz Narodowy, 1929 (po hebrajsku).

[3] Miszna, uznawana za pierwsze dzieło literatury rabinicznej, powstała w I-II wieku n.e. Talmud stanowi syntezę rabinicznych rozważań odnośnie prawa, obyczajów oraz historii żydów. Istnieją dwie wersje Talmudu: palestyńska, powstała między III a V wiekiem, oraz babilońska, której redakcję zakończono pod koniec V wieku.

[4] Język jidysz, którym posługiwali się żydzi z Europy Wschodniej, jest mieszanką niemieckiego i języków słowiańskich z elementami hebrajskiego.

Źródło

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.